Wspaniała Kobieta trafiła do naszych kin. Ostatnia nadzieja kinowego uniwersum DC na to, by ktokolwiek traktował je choć trochę poważnie. Czy księżniczce amazonek udało się odbić od dnia i wzlecieć ku niebiosom? Tak jakby... Nie do końca... Powiedzmy...
Zacznę od odniesienia się do słonia w pokoju. Wonder Woman przenosi na ekrany cały kicz nieśmiertelnych lesbijek z poczuciem wyższości nad całym światem. I film nie potrafi odpuścić sobie żartów o penisach, rozmiarach powyżej średniej oraz tym podobnych głupot. Dobrodziejstwo inwentarza w mojej skromnej opinii. Mogli sobie darować chociaż część tych idiotyzmów, ale skoro parę osób na widowni się śmiało, to widać po coś te dowcipasy były. Jeśli zaś chodzi o przesłanie "teraz kobiety górą" to bądźmy poważni, to film o Wonder Woman. Czego innego można się spodziewać?
Film opowiada wariację origin story najważniejszej heroiny w uniwersum DC. Księżniczka Diana żyje na rajskiej wyspie pełnej lesbijek (tak, będę to podkreślał, skoro film był łaskaw mnie o tym poinformować, to czuję się usprawiedliwiony). Pewnego dnia na wyspie pojawia się samotny pilot amerykańskiego lotnictwa i w ten sposób Diana trafia do "świata mężczyzn".
Tu muszę nadmienić, że urocze jest polskie tłumaczenie, ciągle twierdzące, iż bohaterki mówią o "świecie ludzi". Nie, moi panowie, tu chodzi o świat mężczyzn. Męska supremacja, patriarchat itp.
Co naprawdę ciągnie ten film w dół, to rozwleczone sceny na wyspie. Wszyscy wiemy, że nasza bohaterka ruszy na wojnę. Po co więc to tak przeciągać? Po co wstawiać idiotyczny konflikt z nadopiekuńczą matką, skoro w następnej scenie i tak wszystko się odkręca? O wiele ciekawsze byłoby odtworzenie obecnego w poprzednim filmie o Wonder Woman turnieju. Ale niestety, zamiast tego dostajemy rodzica, który chce chronić swoje dziecko przed jego przeznaczeniem - idiotyczna klisza, którą widzieliśmy już do mdłości.
Serdeczne brawa należą się scenarzystom za najbardziej "zaskakujący" zwrot fabularny tego roku. Na początku myślałem, że będzie to śmierć ojca w Mass Effect: Andromeda, jednak tutaj udało się ich przebić. Ci od ME nawet się nie starali: powiedzieli co i jak w reklamach, Wonder Woman zachowuje kamienną twarz i udaje głupka do samego końca.
Nie udawajmy jednak, że fabuła ma w filmach tego typu jakieś szczególne znaczenie. Musielibyśmy wówczas zastanawiać się nad rzeczami w stylu: Czemu ci ludzie wiwatują po tym, jak jakaś demoniczna wiedźma wyrznęła okoliczny garnizon i zawaliła miejscowy kościół?
Przyzwoicie. CGI tak gęste, że przysłania nam niebo. Dokładnie tak samo jak w Men of Steel czy Batman vs Superman. Akcja przypomina świetną grafikę z gry komputerowej i mi to nie przeszkadza. Jest to mimo wszystko dobra odmiana od bardziej stonowanego stylu w filmach Marvela. Oczywiście mimo, iż nasza bohaterka ma miecz, to jednak jest on chyba tępy, gdyż nawet wrogowie "cięci" ową klingą nie zostają rozpołowieni a jedynie tak padają komicznie. Jakbym oglądał let's play z Fable.
Aktorzy wywiązują się ze swoich ról przyzwoicie. Nagrody żadne z nich nie dostanie, ale i nie mieli na co liczyć. Słowem jest ok.
Muszę też przyznać się do jednego: cieszy mnie, że główny antagonista w filmie jest kim jest. Odgadłem jego tożsamość szybko, ale obawiałem się pomyłki z mojej strony. Scena ostatecznej walki też jest odpowiednio napakowana i tylko ostatnie słowa bohaterki sprawiły, iż prawie padłem ze śmiechu.
Tu muszę powiedzieć kilka rzeczy o ideach, jakie ten film stara się pokazać. Nasza heroina w młodzieńczym zapale przez większość filmu operuje na logice z kiepskiej fantastyki, iż jeśli zabiję końcowego bossa, to wszystko samo się naprawi. Po przeciwnej stronie stoi zaś Steve Trevor, nie wierzący w magiczne rozwiązania i mający znacznie lepsze zrozumienie wojny.
Osobiście byłbym znacznie bardziej zadowolony, gdyby nie było ostatniego przeciwnika. Gdyby Diana musiała zrozumieć, że świat nie jest tak prostym miejscem a zabicie tego złego nie likwiduje przyczyn, dla których ludzie walczą między sobą. Film próbuje zrobić ten numer, ale nie udaje się mu utrzymać tego tonu i szybko przechodzi do walki ze złym mrocznym kolesiem.
I ponownie słowa Wonder Woman "Wierzę w miłość" po przywaleniu z super pioruna czy coś z siłą kilotony rozbawiło mnie jak cholera.
Podsumowując, mamy tu pierwszy obiektywnie solidny film o super-bohaterce ze stajni DC. Nie jest to coś, co może na poważnie rzucić rękawicy konkurencji, ale od czegoś trzeba zacząć. Fabuła jest głupia, walka przyzwoita. A film wojenny ma kategorię PG-13.
Ode mnie 6/10 Niezły.
Jeśli podobał Ci się ten tekst, wspomóż rozwój bloga zostawiając komentarz tu i/lub na Facebooku. Jeśli już się tam znajdziesz, racz kopsnąć łapkę i być może polubić moją stronę. Dziękuję i pozdrawiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz