czwartek, 21 grudnia 2017

The Last Jedi - Moja opinia

Uwaga: Ostrzeżenie dla misiów o bardzo małym rozumku.


Poniższy tekst, podobnie jak inne artykuły na tym blogu, reprezentują wyłącznie osobiste przekonania, poglądy oraz przemyślenia autora. Nie są prawdą objawioną i raczej wątpliwe jest, iż kiedyś się nią staną. Jeśli zatem zdarzy się, iż z zapisanymi poniżej tezami czy przemyśleniami się nie zgadzasz, to porządny i godny Miś Kolorowy albo podejmuje się kulturalnej debaty, albo ignoruje sprawę. Każdy prawdziwy Miś wie bowiem, że artykuły blogowe to nie teorie naukowe i należy pochodzić do nich z odpowiednim dystansem.




The Last Jedi - Moja Opinia 

Ponoć opinie są jak dupy - każdy ma własną.

 Kiedy w grudniu 2015 roku wracałem do domu z nocnej premiery nowych Gwiezdnych Wojen, maszerowałem do domu radośnie, byłem pełen energii mimo dość późnej pory a w drodze dyskutowałem jeszcze z innym powracającym widzem. Podobnie po premierze Łotra 1 mój powrót był żwawy, pełen rozpamiętywania ostatniej sceny Lorda Vadera. Jednak w tym roku rzecz się zmieniła. Wyszedłem z kina zadowolony, ale nie maszerowałem tak radośnie, po powrocie do domu nie usiadłem do komputera i nie zacząłem szukać sobie zajęcia wiedząc, że nie zdołam teraz zasnąć. Szedłem zamyślony, a gdy wreszcie dotarłem na miejsce, przebrałem się do snu, położyłem obok narzeczonej, przytuliłem ją i poszedłem spać.

Ten film nie jest taki jak poprzednie. Nie zostawia widza pełnego energii, w poczuciu radosnej rozrywki wynikającej z prostej rozwałki. Po tym filmie, fan Star Wars zacznie myśleć… Albo jęczeć, bo jęczydup w tym fandomie więcej niż midichlorianów u Anakina Skywalkera.

To jest moje spojlerowe omówienie nowej części Gwiezdnej Sagi. Jak do tej pory widziałem film dwa razy (raz na premierę oraz raz z narzeczoną) i mam swoje zdanie wobec licznych zmian i “kontrowersji” jakie powstały dookoła niego.




Tu muszę wam coś wyznać. Jestem ogromnym fanem Star Wars. Filmy przedstawiła mi moja polonistka w szkole i do końca życia będę jej dziękował i mile wspominał. Przeczytałem ok 150 powieści ze “starego kanonu” oraz nowego (doliczam tu jako powieść tomy komiksów, takie jak KoToR czy Dziedzictwo, jako że były wydawane w tomach a nie zeszytach), kto zna te książki, ten wie, jak trzeba być “naćpanym”, żeby przebijać się przez Kryształową gwiazdę, Miecze świetlne czy serię o Lando. Ograłem wszystko, na czym mogłem położyć łapy (choć nie wszystko, co było) i czytałem nawet podręczniki do RPG. Podsumowując, mam się za osobę “obrytą” w SW.

I jako taki stwierdzam: The Last Jedi jest naprawdę dobre. Dla mnie numer 2 na liście ulubionych filmów, gdzie pierwsze miejsce ma wciąż Imperium Kontratakuje. 

Jeśli komuś w tym momencie puściły nerwy, a może i zwieracze, to możecie już zamknąć posta. Pozostałych zapraszam dalej.

Czy The Last Jedi jest jednym z najlepszych filmów jakie widziałem? Nie. Rozmawiamy tu tylko i wyłącznie o Star Wars. 

W pełni rozumiem niektóre zarzuty w stosunku do filmu. Wątek Rose i Finna jest poboczny i w sumie zbędny. Zaszkodził mu mocno twist polegający na niepowodzeniu ich misji. Rozumiem dlaczego wielu twierdzi, że powinno nie być tego wątku. Tylko jest pewien problem. Finn musiał pojawić się w filmie i dostać coś do roboty. JJ kończąc tak a nie inaczej część VII zamknął możliwość, aby mógł on polecieć z Rey. Jednocześnie jest dość jasne, iż reżyser nie interesował się jego wątkiem, traktują go jako postać poboczną, tak jak Han i Leia byli poboczni w IK, jednak tam wagi ich wątkowi dodawał pościg Vadera oraz fakt, iż to właśnie dla nich nasz główny bohater przerywał szkolenie i ruszał na pomoc.

W TLJ Rey nie przybywa do floty. aby ratować tych dwoje. lecz aby spotkać się z Benem Solo. W trakcie ich misji też nie goni ich legendarny Sith a jedynie trafiają do celi za złe parkowanie (i stawianie oporu przy aresztowaniu)

Wątek nie jest tak mocno podbudowany jak jego odpowiednik w Ep. V jednak sam w sobie i tak plasuje się w czołówce wątków pobocznych tej serii. Bo co niby było lepsze? Wioska pluszowych misiów? Porywające śledztwo Obi-Wana z Ataku Klonów czy sceny romansu Anakina i Padme? Ten wątek jest słaby, ale nie tragiczny.

Naprawdę podoba mi się rola Mistrza Skywalkera, jako tego złamanego pod ciężarem własnej legendy człowieka. Jest w tym pewna nauczka o poznawaniu własnych herosów. Całkiem dobrze broni on też swojej sprawy “Czas, by Jedi odeszli.” Oczywiście Mark Hamill zagrał świetnie, ale to już pisałem w krótkiej recenzji. 

Czas spędzony przez naszą heroinę na wyspie zaliczam do najmocniejszych scen w filmie. Bardzo dobrze zrobiona wizja i relacje uczeń-mistrz 

Świetnym pomysłem było umożliwienie Rey i Benowi rozmowy ze sobą. Dzięki temu pomimo ich obecności w różnych miejscach. ich wzajemne relacje mogły się kształtować. Wprowadza to dynamikę zupełnie odmienną od prostej relacji Bohater-Antagonista. (Swoją drogą pomysł na tyle dobry. że już sam go kilka razy używałem podczas gier fabularnych.)

Krytyki scen w stylu “dojenie kosmicznej krowy” nawet mi się nie chce komentować. Gdyby tej sceny nie było. to by inni jęczeli “Jak on żył na tej wyspie?!”

Śmierć Snorka :) Bardzo dobrze, ta postać była potrzebna jak kamienie nerkowe. JJ wstawił ją. aby mieć nowego “Imperatora”. Śmierć tej postaci pozwala wzmocnić Bena Solo i odcina zbędnego pośrednika w konflikcie Jedi-Ren. Jednocześnie sposób. w jaki ginie Snork. doskonale prezentuje w praktyce to. o czym Yoda przypomina Luke’owi: “Patrz gdzie jesteś i stąpaj twardo po ziemi. Myśl, co robisz”. Snork, tak jak Imperator, tak się zapędził w fantazjowaniu, jaki to on jest potężny i niepokonany i w ogóle sra uranem i pierdzi antymaterią, że wyłożył się na prostym blefie. Zawodowcy zwykle wykładają się na najprostszych trikach. Cytując “Stawkę większą niż życie” “- I tak głupio wpadł. - Każdy z nas kiedyś wpadnie przez jakąś głupotę.”

Pojawienie się wielkiego S do pojedynku z Benem to też prawdziwy smaczek. Świetnie podkreślono, że jest to iluzja: Miecz był przecież zniszczony, brak śladów na gruncie, inna fryzura. Mistrz Skywalker pokazał, co potrafi prawdziwy mistrz jasnej strony. Luke pomógł ocalić księżniczkę ostatni raz i teraz, mam nadzieję, zajmie miejsce pośród legend zakonu obok Obi-Wana i Yody.

A przy okazji, muppet Yoda. Tak! Witam z powrotem Wielkiego Mistrza. Po tym głupim goblinie z I-III od dawna miałem czkawkę. Mistrz powraca, aby naprostować niepokornego ucznia (nie można było wcześniej, bo ten odciął się od Mocy) i wykręcić mu ostatni dowcip. “Sam książki te spalę ja. Patrz jak to drzewo hajcuje się. O, książki młoda Rey ci podsowieciła?”

Jak widzicie, film bardzo mi się podobał. Odniosę się jednak jeszcze do kilku popularnych narzekań.

Kurczako-Pingwiy: Co wy macie do tych stworków, co? Ok, są słodkie i puchate - będą z nich zabawki. Ale dlaczego to coś złego? Komediowe sceny z ich udziałem nie wchodzą między momenty dramatyczne. Z reguły są gdzieś w tle, chyba że dochodzi do sceny akcji Sokoła. Jednak to jest moment kiedy my, widzowie, powinniśmy się cieszyć. Muzyka, akcja, cały nastrój krzyczy “Radosne rozwalanie myśliwców TIE!” A że Chewie został męską wersją kosmicznej kociary? Jakoś musi poradzić sobie ze stratą najlepszego przyjaciela, z którym żył przez dziesięciolecia. Na Ziemi kupiłby psa albo kota a w SW zaadoptował miękkie kurczako-pingwiny. 

Ogólnie ludzie zachowują się, jak gdyby Ep. V był mroczny i poważny jak rak odbytnicy. A o sucharach C3-P0 i faktem, że sam Chewie był przecież tą “śmieszną” postacią, co ryczała i machała łapami to już wszyscy zapomnieli? Albo grze Hamilla w scenie “Ja jestem twoim ojcem”? Trochę luzu, to jest nadal film dla dzieci. 

Scena z Leią… Ok, przyznam scena jest źle obrobiona i w ogóle nakręcona. Tylko tyle można sprawiedliwie powiedzieć. Bo idiotyzmów pokroju “A prawa fizyki!” albo “Jak to ona może używać Mocy?!” nie nadają się do dłuższych wyjaśnień, zresztą już i tak udzielili ich bardziej popularni ode mnie.

Film ma nieco problemów z montażem. Scena końcowa pani wiceadmirał powinna być inaczej ułożona. Zrobiło by to znacznie lepsze wrażenie i dodatkowo podgrzało atmosferę.


Podsumowując: film, który dostaliśmy, jest w mojej opinii jednym z lepszych, jednak, nawet jeśli Tobie, drogi czytelniku, się nie podobał (a masz do tego pełne prawo), nie ogłaszaj wszem i wobec śmierci Star Wars, bo daleko do tego. Nie opowiadaj o tym, jak takie rzeczy nie mogły się w SW wydarzyć, bo tylko pokazujesz, jak mało wiesz o uniwersum. A jeśli fakt, iż SW jest u swojej podstawy filmem dla dzieci nie mieści ci się w głowie, to czas dorosnąć. Bo twoja ukochana stara trylogia (której najwyraźniej nie pamiętasz za dobrze) też była filmem dla dzieci.

Pozostali zaś mogą powiedzieć - podobało mi się lub nie podobało mi się. Ci, którzy nie lubią tego filmu, nie muszą stroić się w piórka obrytych w SW “tru fans”, aby przedstawić swoją opinię. Każdy, kto spędził z SW dostatecznie dużo czasu, przeczytał dość książek i poznał świat wie, że nie ma takich rzeczy, których nie da się do SW wsadzić. 

Jest prawdą, iż przy tej historii musiałem się zastanowić, jak czuję się z tym konkretnym zestawem zmian. W świecie, gdzie każdy układa sobie własne historie, czasem ciężko pogodzić się z faktem, że to nie nasza wersja jest tą obowiązującą. Jednak ja czuję się dość komfortowo z tym, co dostaliśmy w The Last Jedi. A inne alternatywne wersje opowiedzą nam Legendy lub my sami podczas licznych sesji RPG


niedziela, 10 grudnia 2017

O słowiańskości Wiedźmina - Czyli efekt Mandeli nad Wisłą


Uwaga: Ostrzeżenie dla misiów o bardzo małym rozumku.



Poniższy tekst, podobnie jak inne artykuły na tym blogu, reprezentują wyłącznie osobiste przekonania, poglądy oraz przemyślenia autora. Nie są prawdą objawioną i raczej wątpliwe jest, iż kiedyś się nią staną. Jeśli zatem zdarzy się, iż z zapisanymi poniżej tezami czy przemyśleniami się nie zgadzasz, to porządny i godny Miś Kolorowy albo podejmuje się kulturalnej debaty, albo ignoruje sprawę. Każdy prawdziwy Miś wie bowiem, że artykuły blogowe to nie teorie naukowe i należy pochodzić do nich z odpowiednim dystansem.

O słowiańskości Wiedźmina - Czyli efekt Mandeli nad Wisłą


Długo nic nie pisałem na tym blogu, pewnie każdy kto go kiedykolwiek czytał wie, iż takie przerwy ciągle mi się zdarzają. Powód jest jeden, ale za to poważny: Piszę tylko wówczas, gdy czuję, że mam o czym. Coś musi mi wpaść do głowy, kotłować się tam przez pewien czas zanim podejmę wreszcie decyzję, aby usiąść i przelać moje przemyślenia na e-papier. Dziś powracam do naszego "dobra narodowego" - Wiedźmina. Powracam, bo trudno mi opanować śmiech i trzeba się wyładować.

Dziś (09 Grudnia 2017) dotarła do mnie informacja, iż serial oparty na dziełach Andrzeja Sapkowskiego doczekał się kogoś, kto będzie kierował projektem. Jest to Lauren Schmidt, osoba wcześniej pracująca przy np. serialu Daredevil, zatem osoba dobrze Netflix'owi znana. Nie podano wiele więcej a ponieważ nie znam tej pani i nie wiem o niej wiele, taka informacja niewiele mi mówi.

O wiele ciekawsze od samych postów formujących o nowym zajęciu pani Schmidt, okazały się komentarze zarówno na platformie Filmweb jak i na Facebooku. Mamy tam prawdziwy festiwal światowej sławy krytyków literatury, filmu i sztuki wszelakiej wyrażających daleko posunięty pesymizm wobec wyżej wymienionej pani, jaki i jakości samego serialu. Owi eksperci nie czują potrzeby zaczekać na choćby pierwszy klaps na planie. Nie ma też możliwości, aby mogli wstrzymać się z oceną do obejrzenia pierwszego trailera. Prawdziwy ekspert nie musi bowiem, jak wiadomo, zobaczyć, by ocenić. Ja jednak, jako skromny amator, zaczekam nieco nim podzielę się z kimś moją opinią (której jeszcze nie zdążyłem sobie wyrobić.)

Wczytując się jednak w publikowane żale, dostrzegłem jednak powracające elementy, które sprawiają, iż unosi mi się brew. Strach o utraceniu "słowiańskości" serii. Przerażenie możliwością pojawienia się ludzi o innej niż kaukaska karnacji oraz (broń boże) innej orientacji seksualnej niż autorów komentarzy. Te właśnie kwestie przypomniały mi o moich przemyśleniach jeszcze z czasów premiery gry "Wiedźmin 3" i teraz połączywszy te dwa tematy postanowiłem stworzyć długą listę wyjaśnień różnych kwestii dotyczących treści książek pana Sapkowskiego.


Słowianizm w Wiedźminie


Zacząć trzeba od tego, jak bardzo słowiański jest Wiedźmin. W ciągu ostatnich lat informacje na ten temat dobiegają mnie bowiem ze wszystkich stron. Ja zaś mam problem, gdyż mimo usilnych starań nie dostrzegam w książkach pana Sapkowskiego epatowania słowiańskością. Cóż tak głęboko słowiańskiego jest ukryte na kartach sagi i zbiorów opowiadań? Okazjonalne wspomnienie jakiegoś
stwora kojarzonego ze słowiańską mitologią? Używanie przez autora archaizmów? Przecież nie jest to na pewno obecność motywów z bajek braci Grimm lub baśni Andersena? Albo też używanie przez autora imion germańskich, walijskich czy szkockich; watro dostrzec, iż to z zachodu pochodzą niemal wszystkie imiona bohaterów Sagi i opowiadań. Geralt jest dla przykładu imieniem Irlandzkim.

W istocie w Wiedźminie ciężko jest mi się doszukać jakichkolwiek silnych nawiązań do słowiańszczyzny. Pewne elementy można podciągnąć na siłę, jednak szybko można odkryć, iż będzie to zawłaszczanie elementów celtyckich, germańskich i w ogóle średniowiecznych.

Silne nawiązania do polskiego dziedzictwa kulturowego można było zobaczyć w grach komputerowych. Szczególnie Akt IV w Wiedźminie 1 oraz dodatek "Serca z Kamienia" posiadały ogromne ilości nawiązać do dzieł z okresu romantyzmu. Te nawiązania, też nie zawsze były dobrze zrealizowane. Elf z W1 recytujący wiersze niepodległościowe z okresu pierwszej wojny światowej kompletnie wykoślawiając ich kontekst był dla mnie dość ciężki do strawienia. Pozostaje jednak fakt, iż pomijając te poboczne elementy nawet w grach świat Wiedźmina nie był aż tak słowiański.


Jest dość ciekawe, że osoby tak podkreślające słowiańskość serii zwykle nie podają żadnych konkretnych przykładów. Przypomina to powtarzanie mantry "Słowacki wielkim poetą był!"

Jednak sama seria ma wiele nawiązań do kultur dość od ziem współczesnej Polski odległych. Saga o Wiedźminie rękami i nogami podpiera się na micie arturiańskim. W "Pani Jeziora" ilość nawiązań przekracza wszelkie normy, zresztą można po poznać po samym tytule... O podstawie opowiadań już pisałem wyżej. Prawdę powiedziawszy jedynym silnym nawiązaniem do polskich legend wydaje mi się szewc i owieczka z opowiadania "Granica Możliwości", chyba że ktoś chce wyliczać dowcipy autora w rodzaju "Ballady o królewnie Wandzie" czyli pojedynczych krótkich zdaniach nie mających wpływu na historię i służą jedynie jako okazjonalny żart.


Geje i Lesbijki


Któż to będzie gejem w Wiedźminie? Pytanie podnosi tak wielu komentatorów, iż obawiam się, że oni mogą brakiem takowych być najbardziej rozczarowani. Nie przypominam sobie co prawda jednoznacznie homoseksualnej postaci męskiej w serii, jednak jest tam już kilka lesbijek. Filipa jako pierwsza, Triss (nawiasem mówiąc przez pewien czas kochanka Filippy), Mistle i oczywiście Ciri. Choć należy powiedzieć, że Tris i Ciri są bardziej biseksualne. Nie obawiajmy się zatem, serial powinien mieć swoją dawkę różnorodności seksualnej. Mam nadzieję, iż osoby dotknięte schorzeniem homofobii wytrzymają ten szok (demony wiedzą, jak przetrwali te sceny w książkach, choć pewnie po prostu nigdy nie przeczytali książek).

Jakiego koloru jest Vesemir?


Oto jest pytanie. Jaki kolor skóry ma Vesemir? Biały - odpowiecie, no dobrze zatem pokażcie mi to w książce. Proszę pokazać mi, gdzie jest napisane jaki kolor skóry ma Vesemir. Napisano, iż jest on stary, nie umie panować nad twarzą i był nauczycielem szermierki za czasów istnienia szkoły... Nic więcej, a w każdym razie ja nie pamiętam. Podany jest kolor skóry Geralta, jest on albinosem "pełny zanik pigmentu" - w skórze też mamy pigment. Oczywiście prawdopodobieństwo, że postacie już wysoko rozpoznawalne dzięki grze, zostaną nagle skrajnie zmienione dla samej zmiany i Netflix storpeduje swoją szansę na własną Grę o Tron od tak, są naprawdę małe. Warto przypomnieć, że ich niezwykle popularny układ z firmą Marvel dobiega końca. Po co grzebać potencjalny hit idiotycznymi wyskokami? Wiedźmin jest za młody (jako marka rozpoznawalna na zachodzie), aby już teraz brać się za eksperymenty. Warto jednak zdać sobie sprawę, iż większość bohaterów nie ma opisanego koloru skóry. To czytelnicy sami sobie ten kolor dodali w głowach. Takie zabiegi to naturalny element w opisach postaci - pewne rzeczy pozostawia się nieokreślone, aby czytelnik samemu wyobraził sobie bohatera. I tak biały Europejczyk widzi w głowie białego Vesemira, ale czarny Amerykanin może wyobrazić sobie tą samą postać zupełnie inaczej, mimo że oboje przeczytali ten sam opis na kartach książki.


Ile jest szkół Wiedźmińskich?


"No oczywiście, że w Sadze są trzy: Wilka, Kota i Gryfa." Na pewno? Gdzie jest tak napisane? Gdzie jest jakakolwiek wzmianka o tych szkołach? Bo nie ma jej w książkach. Warownia Starego Morza nie jest siedzibą Szkoły Wilka, jest po prostu szkołą wiedźminów. 

"No ale przecież to jakie zwierze jest na medalionie rozróżniało szkołę." Naprawdę? A gdzie jest tak napisane? "Przecież wiedźmini z Kaer Morhen nosili wilcze medaliony." Czyżby? A gdzie tak napisano? Na jakiej podstawie wyciągnięto ten wniosek? W Sadze Geralt nosi wilczy medalion. Szkoły pojawiają się dopiero w komiksie Bogusława Polcha i Macieja Parowskiego. Nic na ten temat nie ma w książkach. Nie sprecyzowano jakie medaliony noszą inni wiedźmini. Ale jest dość jasno powiedziane że to Kaer Morhen jest wiedźmińską szkołą.


Uwaga! Jak zwrócono mi uwagę wzmianka o "Szkole Wilka" pojawia się w Głosie Rozsądku IV i jest to jedno zdanie, które Geralt wypowiada do milczącej kapłanki Ioli Pierwszej. W powieści "Sezon Burz" pojawia się też jakoby wiedźmin "ze szkoły Kota" jestem skłonny uwierzyć na słowo, iż tak jest ponieważ alternatywą była by ponowna lektura Sezonu Burz. Otwiera nam to dziury fabularnie o których piszę w następnym akapicie. Niemniej jednak popełniłem w tym punkcie błąd i przepraszam za niego. Tekst pozostawiam niezmieniony aby nie było wątpliwości co do oryginalnej treści i zasadności komentarza Shockwave. Dalej jednak w samej Sadze nie padają nazwy trzech szkół a jedynie występują tam trzy różne medaliony.


Czy nikt nie zastanawiał się dlaczego to właśnie Geralta nazywają wilkiem? Dlaczego mówi tak do niego Eskel? Przecież idąc tropem "Wilczej Szkoły" on też nosi taki sam medalion. Chyba, że jest inaczej. Jeśli wiedźmini nosili różne medaliony, nagle wszystko zaczyna do siebie pasować. Podobnie, jeśli nie wymyślamy sobie innych szkół, nagle nie ma dziury fabularnej w postaci: Wszystkie szkoły padły i w żadnej nie uchował się nikt, kto potrafiłby przeprowadzać mutacje.


Coś się kończy


Jest dość zabawne, że w tak wielu miejscach tak zwani "fani" kompletnie ignorują treść swoich ulubionych książek i przenoszą wymysły z innych adaptacji na grunt powieści. Nieważne ile razy sam Sapkowski powtarza, iż kanoniczne jest tylko to, co on napisał to ludzie i tak opowiadają sobie jakieś bzdury o szkołach Kota, słowiańskości czy co tam jeszcze. Jest to dla mnie wspaniały przykład efektu Mandeli ponieważ jestem pewien, że wiele osób jest absolutnie pewna, że czytała o trzech szkołach w Sadze. I jest pewna, że Vesemir jest biały a Jaskier jest brunetem nie zaś blondynem o długich fryzowanych na żelazkach włosach.

Jeśli zaś chodzi o serial... Zalecam cierpliwość, nic nawet nie zaczęto kręcić, nie ma czego krytykować. Po premierze i tak krytyki od "fanów" i tak wszyscy będziemy mieli po uszy.

Jeśli chcesz wspomóc tworzenie tego bloga zapraszam do dyskusji w komentarzach pod postem oraz na Facebooku. Wszelkie "łapki" oraz udostępnienia również będą bardzo mile widziane. 

O mnie

Moje zdjęcie
Mistrz Gry, okazjonalny grafoman, gawędziarz i marzyciel. Co jeszcze trzeba o mnie wiedzieć? Znajdziesz mnie też na FB.