Poniższy tekst, podobnie jak inne artykuły na tym blogu, reprezentują wyłącznie osobiste przekonania, poglądy oraz przemyślenia autora. Nie są prawdą objawioną i raczej wątpliwe jest, iż kiedyś się nią staną. Jeśli zatem zdarzy się, iż z zapisanymi poniżej tezami czy przemyśleniami się nie zgadzasz, to porządny i godny Miś Kolorowy albo podejmuje się kulturalnej debaty, albo ignoruje sprawę. Każdy prawdziwy Miś wie bowiem, że artykuły blogowe to nie teorie naukowe i należy pochodzić do nich z odpowiednim dystansem.
Kiedy w grudniu 2015 roku wracałem do domu z nocnej premiery nowych Gwiezdnych Wojen, maszerowałem do domu radośnie, byłem pełen energii mimo dość późnej pory a w drodze dyskutowałem jeszcze z innym powracającym widzem. Podobnie po premierze Łotra 1 mój powrót był żwawy, pełen rozpamiętywania ostatniej sceny Lorda Vadera. Jednak w tym roku rzecz się zmieniła. Wyszedłem z kina zadowolony, ale nie maszerowałem tak radośnie, po powrocie do domu nie usiadłem do komputera i nie zacząłem szukać sobie zajęcia wiedząc, że nie zdołam teraz zasnąć. Szedłem zamyślony, a gdy wreszcie dotarłem na miejsce, przebrałem się do snu, położyłem obok narzeczonej, przytuliłem ją i poszedłem spać.
Ten film nie jest taki jak poprzednie. Nie zostawia widza pełnego energii, w poczuciu radosnej rozrywki wynikającej z prostej rozwałki. Po tym filmie, fan Star Wars zacznie myśleć… Albo jęczeć, bo jęczydup w tym fandomie więcej niż midichlorianów u Anakina Skywalkera.
To jest moje spojlerowe omówienie nowej części Gwiezdnej Sagi. Jak do tej pory widziałem film dwa razy (raz na premierę oraz raz z narzeczoną) i mam swoje zdanie wobec licznych zmian i “kontrowersji” jakie powstały dookoła niego.
Tu muszę wam coś wyznać. Jestem ogromnym fanem Star Wars. Filmy przedstawiła mi moja polonistka w szkole i do końca życia będę jej dziękował i mile wspominał. Przeczytałem ok 150 powieści ze “starego kanonu” oraz nowego (doliczam tu jako powieść tomy komiksów, takie jak KoToR czy Dziedzictwo, jako że były wydawane w tomach a nie zeszytach), kto zna te książki, ten wie, jak trzeba być “naćpanym”, żeby przebijać się przez Kryształową gwiazdę, Miecze świetlne czy serię o Lando. Ograłem wszystko, na czym mogłem położyć łapy (choć nie wszystko, co było) i czytałem nawet podręczniki do RPG. Podsumowując, mam się za osobę “obrytą” w SW.
I jako taki stwierdzam: The Last Jedi jest naprawdę dobre. Dla mnie numer 2 na liście ulubionych filmów, gdzie pierwsze miejsce ma wciąż Imperium Kontratakuje.
Jeśli komuś w tym momencie puściły nerwy, a może i zwieracze, to możecie już zamknąć posta. Pozostałych zapraszam dalej.
Czy The Last Jedi jest jednym z najlepszych filmów jakie widziałem? Nie. Rozmawiamy tu tylko i wyłącznie o Star Wars.
W pełni rozumiem niektóre zarzuty w stosunku do filmu. Wątek Rose i Finna jest poboczny i w sumie zbędny. Zaszkodził mu mocno twist polegający na niepowodzeniu ich misji. Rozumiem dlaczego wielu twierdzi, że powinno nie być tego wątku. Tylko jest pewien problem. Finn musiał pojawić się w filmie i dostać coś do roboty. JJ kończąc tak a nie inaczej część VII zamknął możliwość, aby mógł on polecieć z Rey. Jednocześnie jest dość jasne, iż reżyser nie interesował się jego wątkiem, traktują go jako postać poboczną, tak jak Han i Leia byli poboczni w IK, jednak tam wagi ich wątkowi dodawał pościg Vadera oraz fakt, iż to właśnie dla nich nasz główny bohater przerywał szkolenie i ruszał na pomoc.
W TLJ Rey nie przybywa do floty. aby ratować tych dwoje. lecz aby spotkać się z Benem Solo. W trakcie ich misji też nie goni ich legendarny Sith a jedynie trafiają do celi za złe parkowanie (i stawianie oporu przy aresztowaniu)
Wątek nie jest tak mocno podbudowany jak jego odpowiednik w Ep. V jednak sam w sobie i tak plasuje się w czołówce wątków pobocznych tej serii. Bo co niby było lepsze? Wioska pluszowych misiów? Porywające śledztwo Obi-Wana z Ataku Klonów czy sceny romansu Anakina i Padme? Ten wątek jest słaby, ale nie tragiczny.
Naprawdę podoba mi się rola Mistrza Skywalkera, jako tego złamanego pod ciężarem własnej legendy człowieka. Jest w tym pewna nauczka o poznawaniu własnych herosów. Całkiem dobrze broni on też swojej sprawy “Czas, by Jedi odeszli.” Oczywiście Mark Hamill zagrał świetnie, ale to już pisałem w krótkiej recenzji.
Czas spędzony przez naszą heroinę na wyspie zaliczam do najmocniejszych scen w filmie. Bardzo dobrze zrobiona wizja i relacje uczeń-mistrz
Świetnym pomysłem było umożliwienie Rey i Benowi rozmowy ze sobą. Dzięki temu pomimo ich obecności w różnych miejscach. ich wzajemne relacje mogły się kształtować. Wprowadza to dynamikę zupełnie odmienną od prostej relacji Bohater-Antagonista. (Swoją drogą pomysł na tyle dobry. że już sam go kilka razy używałem podczas gier fabularnych.)
Krytyki scen w stylu “dojenie kosmicznej krowy” nawet mi się nie chce komentować. Gdyby tej sceny nie było. to by inni jęczeli “Jak on żył na tej wyspie?!”
Śmierć Snorka :) Bardzo dobrze, ta postać była potrzebna jak kamienie nerkowe. JJ wstawił ją. aby mieć nowego “Imperatora”. Śmierć tej postaci pozwala wzmocnić Bena Solo i odcina zbędnego pośrednika w konflikcie Jedi-Ren. Jednocześnie sposób. w jaki ginie Snork. doskonale prezentuje w praktyce to. o czym Yoda przypomina Luke’owi: “Patrz gdzie jesteś i stąpaj twardo po ziemi. Myśl, co robisz”. Snork, tak jak Imperator, tak się zapędził w fantazjowaniu, jaki to on jest potężny i niepokonany i w ogóle sra uranem i pierdzi antymaterią, że wyłożył się na prostym blefie. Zawodowcy zwykle wykładają się na najprostszych trikach. Cytując “Stawkę większą niż życie” “- I tak głupio wpadł. - Każdy z nas kiedyś wpadnie przez jakąś głupotę.”
Pojawienie się wielkiego S do pojedynku z Benem to też prawdziwy smaczek. Świetnie podkreślono, że jest to iluzja: Miecz był przecież zniszczony, brak śladów na gruncie, inna fryzura. Mistrz Skywalker pokazał, co potrafi prawdziwy mistrz jasnej strony. Luke pomógł ocalić księżniczkę ostatni raz i teraz, mam nadzieję, zajmie miejsce pośród legend zakonu obok Obi-Wana i Yody.
A przy okazji, muppet Yoda. Tak! Witam z powrotem Wielkiego Mistrza. Po tym głupim goblinie z I-III od dawna miałem czkawkę. Mistrz powraca, aby naprostować niepokornego ucznia (nie można było wcześniej, bo ten odciął się od Mocy) i wykręcić mu ostatni dowcip. “Sam książki te spalę ja. Patrz jak to drzewo hajcuje się. O, książki młoda Rey ci podsowieciła?”
Jak widzicie, film bardzo mi się podobał. Odniosę się jednak jeszcze do kilku popularnych narzekań.
Kurczako-Pingwiy: Co wy macie do tych stworków, co? Ok, są słodkie i puchate - będą z nich zabawki. Ale dlaczego to coś złego? Komediowe sceny z ich udziałem nie wchodzą między momenty dramatyczne. Z reguły są gdzieś w tle, chyba że dochodzi do sceny akcji Sokoła. Jednak to jest moment kiedy my, widzowie, powinniśmy się cieszyć. Muzyka, akcja, cały nastrój krzyczy “Radosne rozwalanie myśliwców TIE!” A że Chewie został męską wersją kosmicznej kociary? Jakoś musi poradzić sobie ze stratą najlepszego przyjaciela, z którym żył przez dziesięciolecia. Na Ziemi kupiłby psa albo kota a w SW zaadoptował miękkie kurczako-pingwiny.
Scena z Leią… Ok, przyznam scena jest źle obrobiona i w ogóle nakręcona. Tylko tyle można sprawiedliwie powiedzieć. Bo idiotyzmów pokroju “A prawa fizyki!” albo “Jak to ona może używać Mocy?!” nie nadają się do dłuższych wyjaśnień, zresztą już i tak udzielili ich bardziej popularni ode mnie.
Film ma nieco problemów z montażem. Scena końcowa pani wiceadmirał powinna być inaczej ułożona. Zrobiło by to znacznie lepsze wrażenie i dodatkowo podgrzało atmosferę.
Podsumowując: film, który dostaliśmy, jest w mojej opinii jednym z lepszych, jednak, nawet jeśli Tobie, drogi czytelniku, się nie podobał (a masz do tego pełne prawo), nie ogłaszaj wszem i wobec śmierci Star Wars, bo daleko do tego. Nie opowiadaj o tym, jak takie rzeczy nie mogły się w SW wydarzyć, bo tylko pokazujesz, jak mało wiesz o uniwersum. A jeśli fakt, iż SW jest u swojej podstawy filmem dla dzieci nie mieści ci się w głowie, to czas dorosnąć. Bo twoja ukochana stara trylogia (której najwyraźniej nie pamiętasz za dobrze) też była filmem dla dzieci.
Pozostali zaś mogą powiedzieć - podobało mi się lub nie podobało mi się. Ci, którzy nie lubią tego filmu, nie muszą stroić się w piórka obrytych w SW “tru fans”, aby przedstawić swoją opinię. Każdy, kto spędził z SW dostatecznie dużo czasu, przeczytał dość książek i poznał świat wie, że nie ma takich rzeczy, których nie da się do SW wsadzić.
Jest prawdą, iż przy tej historii musiałem się zastanowić, jak czuję się z tym konkretnym zestawem zmian. W świecie, gdzie każdy układa sobie własne historie, czasem ciężko pogodzić się z faktem, że to nie nasza wersja jest tą obowiązującą. Jednak ja czuję się dość komfortowo z tym, co dostaliśmy w The Last Jedi. A inne alternatywne wersje opowiedzą nam Legendy lub my sami podczas licznych sesji RPG
The Last Jedi - Moja Opinia
Ponoć opinie są jak dupy - każdy ma własną.
Kiedy w grudniu 2015 roku wracałem do domu z nocnej premiery nowych Gwiezdnych Wojen, maszerowałem do domu radośnie, byłem pełen energii mimo dość późnej pory a w drodze dyskutowałem jeszcze z innym powracającym widzem. Podobnie po premierze Łotra 1 mój powrót był żwawy, pełen rozpamiętywania ostatniej sceny Lorda Vadera. Jednak w tym roku rzecz się zmieniła. Wyszedłem z kina zadowolony, ale nie maszerowałem tak radośnie, po powrocie do domu nie usiadłem do komputera i nie zacząłem szukać sobie zajęcia wiedząc, że nie zdołam teraz zasnąć. Szedłem zamyślony, a gdy wreszcie dotarłem na miejsce, przebrałem się do snu, położyłem obok narzeczonej, przytuliłem ją i poszedłem spać.
Ten film nie jest taki jak poprzednie. Nie zostawia widza pełnego energii, w poczuciu radosnej rozrywki wynikającej z prostej rozwałki. Po tym filmie, fan Star Wars zacznie myśleć… Albo jęczeć, bo jęczydup w tym fandomie więcej niż midichlorianów u Anakina Skywalkera.
To jest moje spojlerowe omówienie nowej części Gwiezdnej Sagi. Jak do tej pory widziałem film dwa razy (raz na premierę oraz raz z narzeczoną) i mam swoje zdanie wobec licznych zmian i “kontrowersji” jakie powstały dookoła niego.
I jako taki stwierdzam: The Last Jedi jest naprawdę dobre. Dla mnie numer 2 na liście ulubionych filmów, gdzie pierwsze miejsce ma wciąż Imperium Kontratakuje.
Jeśli komuś w tym momencie puściły nerwy, a może i zwieracze, to możecie już zamknąć posta. Pozostałych zapraszam dalej.
Czy The Last Jedi jest jednym z najlepszych filmów jakie widziałem? Nie. Rozmawiamy tu tylko i wyłącznie o Star Wars.
W pełni rozumiem niektóre zarzuty w stosunku do filmu. Wątek Rose i Finna jest poboczny i w sumie zbędny. Zaszkodził mu mocno twist polegający na niepowodzeniu ich misji. Rozumiem dlaczego wielu twierdzi, że powinno nie być tego wątku. Tylko jest pewien problem. Finn musiał pojawić się w filmie i dostać coś do roboty. JJ kończąc tak a nie inaczej część VII zamknął możliwość, aby mógł on polecieć z Rey. Jednocześnie jest dość jasne, iż reżyser nie interesował się jego wątkiem, traktują go jako postać poboczną, tak jak Han i Leia byli poboczni w IK, jednak tam wagi ich wątkowi dodawał pościg Vadera oraz fakt, iż to właśnie dla nich nasz główny bohater przerywał szkolenie i ruszał na pomoc.
W TLJ Rey nie przybywa do floty. aby ratować tych dwoje. lecz aby spotkać się z Benem Solo. W trakcie ich misji też nie goni ich legendarny Sith a jedynie trafiają do celi za złe parkowanie (i stawianie oporu przy aresztowaniu)
Wątek nie jest tak mocno podbudowany jak jego odpowiednik w Ep. V jednak sam w sobie i tak plasuje się w czołówce wątków pobocznych tej serii. Bo co niby było lepsze? Wioska pluszowych misiów? Porywające śledztwo Obi-Wana z Ataku Klonów czy sceny romansu Anakina i Padme? Ten wątek jest słaby, ale nie tragiczny.
Naprawdę podoba mi się rola Mistrza Skywalkera, jako tego złamanego pod ciężarem własnej legendy człowieka. Jest w tym pewna nauczka o poznawaniu własnych herosów. Całkiem dobrze broni on też swojej sprawy “Czas, by Jedi odeszli.” Oczywiście Mark Hamill zagrał świetnie, ale to już pisałem w krótkiej recenzji.
Czas spędzony przez naszą heroinę na wyspie zaliczam do najmocniejszych scen w filmie. Bardzo dobrze zrobiona wizja i relacje uczeń-mistrz
Świetnym pomysłem było umożliwienie Rey i Benowi rozmowy ze sobą. Dzięki temu pomimo ich obecności w różnych miejscach. ich wzajemne relacje mogły się kształtować. Wprowadza to dynamikę zupełnie odmienną od prostej relacji Bohater-Antagonista. (Swoją drogą pomysł na tyle dobry. że już sam go kilka razy używałem podczas gier fabularnych.)
Krytyki scen w stylu “dojenie kosmicznej krowy” nawet mi się nie chce komentować. Gdyby tej sceny nie było. to by inni jęczeli “Jak on żył na tej wyspie?!”
Pojawienie się wielkiego S do pojedynku z Benem to też prawdziwy smaczek. Świetnie podkreślono, że jest to iluzja: Miecz był przecież zniszczony, brak śladów na gruncie, inna fryzura. Mistrz Skywalker pokazał, co potrafi prawdziwy mistrz jasnej strony. Luke pomógł ocalić księżniczkę ostatni raz i teraz, mam nadzieję, zajmie miejsce pośród legend zakonu obok Obi-Wana i Yody.
A przy okazji, muppet Yoda. Tak! Witam z powrotem Wielkiego Mistrza. Po tym głupim goblinie z I-III od dawna miałem czkawkę. Mistrz powraca, aby naprostować niepokornego ucznia (nie można było wcześniej, bo ten odciął się od Mocy) i wykręcić mu ostatni dowcip. “Sam książki te spalę ja. Patrz jak to drzewo hajcuje się. O, książki młoda Rey ci podsowieciła?”
Jak widzicie, film bardzo mi się podobał. Odniosę się jednak jeszcze do kilku popularnych narzekań.
Kurczako-Pingwiy: Co wy macie do tych stworków, co? Ok, są słodkie i puchate - będą z nich zabawki. Ale dlaczego to coś złego? Komediowe sceny z ich udziałem nie wchodzą między momenty dramatyczne. Z reguły są gdzieś w tle, chyba że dochodzi do sceny akcji Sokoła. Jednak to jest moment kiedy my, widzowie, powinniśmy się cieszyć. Muzyka, akcja, cały nastrój krzyczy “Radosne rozwalanie myśliwców TIE!” A że Chewie został męską wersją kosmicznej kociary? Jakoś musi poradzić sobie ze stratą najlepszego przyjaciela, z którym żył przez dziesięciolecia. Na Ziemi kupiłby psa albo kota a w SW zaadoptował miękkie kurczako-pingwiny.
Ogólnie ludzie zachowują się, jak gdyby Ep. V był mroczny i poważny jak rak odbytnicy. A o sucharach C3-P0 i faktem, że sam Chewie był przecież tą “śmieszną” postacią, co ryczała i machała łapami to już wszyscy zapomnieli? Albo grze Hamilla w scenie “Ja jestem twoim ojcem”? Trochę luzu, to jest nadal film dla dzieci.
Scena z Leią… Ok, przyznam scena jest źle obrobiona i w ogóle nakręcona. Tylko tyle można sprawiedliwie powiedzieć. Bo idiotyzmów pokroju “A prawa fizyki!” albo “Jak to ona może używać Mocy?!” nie nadają się do dłuższych wyjaśnień, zresztą już i tak udzielili ich bardziej popularni ode mnie.
Film ma nieco problemów z montażem. Scena końcowa pani wiceadmirał powinna być inaczej ułożona. Zrobiło by to znacznie lepsze wrażenie i dodatkowo podgrzało atmosferę.
Podsumowując: film, który dostaliśmy, jest w mojej opinii jednym z lepszych, jednak, nawet jeśli Tobie, drogi czytelniku, się nie podobał (a masz do tego pełne prawo), nie ogłaszaj wszem i wobec śmierci Star Wars, bo daleko do tego. Nie opowiadaj o tym, jak takie rzeczy nie mogły się w SW wydarzyć, bo tylko pokazujesz, jak mało wiesz o uniwersum. A jeśli fakt, iż SW jest u swojej podstawy filmem dla dzieci nie mieści ci się w głowie, to czas dorosnąć. Bo twoja ukochana stara trylogia (której najwyraźniej nie pamiętasz za dobrze) też była filmem dla dzieci.
Pozostali zaś mogą powiedzieć - podobało mi się lub nie podobało mi się. Ci, którzy nie lubią tego filmu, nie muszą stroić się w piórka obrytych w SW “tru fans”, aby przedstawić swoją opinię. Każdy, kto spędził z SW dostatecznie dużo czasu, przeczytał dość książek i poznał świat wie, że nie ma takich rzeczy, których nie da się do SW wsadzić.
Jest prawdą, iż przy tej historii musiałem się zastanowić, jak czuję się z tym konkretnym zestawem zmian. W świecie, gdzie każdy układa sobie własne historie, czasem ciężko pogodzić się z faktem, że to nie nasza wersja jest tą obowiązującą. Jednak ja czuję się dość komfortowo z tym, co dostaliśmy w The Last Jedi. A inne alternatywne wersje opowiedzą nam Legendy lub my sami podczas licznych sesji RPG